środa, 6 lutego 2019

ostatnia (taka) wyprawa

... i kolejne zmiany

 



Sławek, tzn. kolega z pracy, lekkim szantażem emocjonalnym, zachęcił mnie do napisania kilku zdań na temat ostatniego wypadu motocyklowego (tego większego, były też późniejsze – przyp. autora). Ta wyprawa, jeśli można tak określić, Nasz (mojego przyjaciela Maćka i mój) wyjazd Do Hiszpanii, a dokładniej w Pireneje, był inny. Po pierwsze, dojazd „tam” odbywał się w pożyczonym busie – pierwszy raz. Z kilku powodów ale najważniejsze to oszczędność kosztów wykupu transportu jak i oszczędność na czasie dojazdu (przejechaliśmy ciurkiem Warszawa– Hiszpania w 25h zmieniając się za kierownicą co kilkaset km). Po drugie miał (co się później okazało nieco zgubne) odbywać się jedynie w trudnym terenie czytaj off-roadowym. Ale o tym później. Pakowaniem sprzętu na busa zajęliśmy się na czas (czytaj przed północą dnia poprzedzającego wyjazd) a następnego dnia o 6:00 wyjeżdżaliśmy. :D
 
 
Reasumując - „wypoczęci” i pełni dobrego humoru już w Hiszpanii rozpakowaliśmy nasze motocykle na campingu, na którym zostawiliśmy busa i zamiast położyć się spać (jak sugerowały Nam - i słusznie - Nasze żony) rozpoczęliśmy „wypad” od przejechania prawie 800 km przepiękną Doliną nad Loarą we Francji, do naszego punktu startowego w Hiszpanii u podnóża Pirenejów.
 
 
Pireneje są przepiękne, począwszy od jaskiń, poprzez drogi do trekkingu (które nie są zamknięte dla zmotoryzowanych) a skończywszy na widokach. Są też groźne, ale o tym również później. Zaczęliśmy naszą trasę od szukania wybranej wcześniej trasy off-roadowej, która w części okazała się już zaasfaltowana, ale i tak nie przeszkodziło nam to w zbaczaniu to tu to tam na rozmaite dróżki (poza asfaltem), z których rozpościerał się przepiękny widok jak i nadchodząca ulewa. ;-)


 
I tak przejeżdżając Pireneje po raz trudniejszych, a raz łatwiejszych drogach (poza asfaltem), napotykając przebiegające nam przez drogę zające, widząc latające nad nami sokoły lub jastrzębie polujące na małą zwierzynę dotarliśmy do tego miejsca. Postanowiliśmy zjeść lunch „w tych pięknych okolicznościach przyrody”. Międzynarodowy lunch - w Hiszpanii barszcz ukraiński z polskim chlebem pieczonym przez żonę Maćka. Nawet nie macie pojęcia jak smakuje posiłek w takich warunkach. Później okazało się, podczas sprzątania po tym krótkim biwaku, że było to miejsce restauracyjne nie tylko dla nas, kilka metrów poniżej leżały resztki obiadu (nie mam pojęcia czyjego), reszta tułowia biednego jelonka (chyba).


Pisałem wcześniej, że obraliśmy sobie trasę off-roadową znalezioną gdzieś w sieci wcześniej i że była ona czasami łatwiejsza, a czasami trudniejsza. W tym właśnie miejscu mieliśmy postój a później zawróciliśmy, bo skalista ścieżka pod stromą górę, usypana kamieniami była dla naszych motorów i pakunków, które na nich wieźliśmy (razem ze 400 kg) nie do przejechania. Stwierdziliśmy to po krótkim trekkingu w górę i po tym jak powrócił nam miarowy oddech po zejściu w dół. Tak czy siak, wszystkie te miejsca były piękne, choć czasami wygrywały z naszymi aspiracjami czy lękami. Może Wam się wydawać, że dodaję pikanterii do tego opisu pisząc, że było ciężko czy trudno, ale … naprawdę było.
 
 
Poza warunkami na drodze i ich stopniem trudności (co zobaczycie na następnych zdjęciach) dodatkowo aura po 2-3 dniach zrobiła się bardzo stabilna: lało non-stop. :D Ani razu nie mogliśmy w związku z tym wyciągnąć naszych namiotów i rozbić biwaku na noc, ponieważ dość ciężko śpi się w kałuży na trawie, a poza tym, gdzieś musieliśmy suszyć przemoczone do suchej nitki nasze kombinezony (niby nieprzemakalne, ale poty i trudy terenu „umacniały” wilgoć również od wewnątrz ;-) ).


To zdjęcie było zrobione przy jakimś małym moteliku u gospodarza po stu kilkudziesięciu km off’’em. Tak wyglądały nasze motory każdego dnia. Chyba nie było ani jednego cm2 czystego miejsca. A teraz wyobraźcie sobie jak wyglądaliśmy my. :D Od tego też miejsca zaczęliśmy intensywnie używać naszych apteczek. Poniżej znajdziecie jedno z miejsc, którego nie zapomnę długo lub nigdy.
 

 
Ta kałuża z pozoru nie groźna miała chyba 50 cm głębokości a wewnątrz ukryty był dość spory głaz. Na tyle duży abym mógł sprawdzić jak się czuje „Supermen” latając nad ziemią. :-P 
 
 
Dla zabawy, jak i od czasu do czasu dla odpoczynku, zjeżdżaliśmy z trasy, aby pobawić się przejeżdżając przez takie oto strumyki. W tym miejscu chyba również piliśmy kawę. Dużo kawy. I jedliśmy batoniki. Sporo batoników. Tak: kawy i batoników. :D 


 
Pora powoli kończyć. Co zapamiętałem? Wszystko, ale... Tak jak pisałem wcześniej, zawartość naszych apteczek znacznie się skurczyła w trakcie tego wyjazdu a już po kilku dniach widok nas schodzących na kolację z octeniseptem dziwił wszystkich Hiszpanów, a nam sprawiał lekkie rozbawienie, ale i zaczynał uświadamiać, co robimy i jak doświadczamy tej podróży - rożnej od dotychczasowych.


Reasumując, jedna z trudniejszych wypraw, ciekawszych jak i niezapomnianych. Satysfakcja i zadowolenie było, jest i będzie niezapomniane. Pisząc ten tekst pół roku po i po sprzedaniu swojego motocykla (zamianie na inny, bardziej stateczny i cięższy) chyba muszę stwierdzić, że powyżej opisane trudy były jednym z powodów, dla których zmieniłem swój przyszły styl podróżowania na mniej „inwazyjny”.


Pozdrawiam serdecznie, A


 

wtorek, 5 lutego 2019

... o sobie

... raz jeszcze

 
 

Ferie dobiegają końca. A ja zatoczyłem wielkie koło jeśli chodzi o swój rozwój osobisty jak i duchowy ale ... nie o tym będę dzisiaj pisał. Było mi to potrzebne jedynie do uzasadnienia ... zbędnego wstępu.
 
Uwielbiam robić zdjęcia. Uwielbiam też oglądać zdjęcia. Innych osób (najlepsze lub wyśmienite oczywiście z mojego subiektywnego punktu widzenia). Zrobiłem wiele zdjęć (zwłaszcza w ostatnich 2-3 latach) kształcąc się i chyba nawet rozwijając swoje fotograficzne umiejętności. Ale ... jak powiedziała wczoraj moja żona, i w tym tkwi sedno: nic z nimi później nie zrobiłem, nie wykorzystałem, nie zawisły nigdzie i u nikogo ... przestały istnieć / "żyć". Zostały gdzieś zarchiwizowane na dysku a w najlepszym wypadku wydrukowane i "zapakowane" w album. Tyle.
 
To jedna rzecz. Druga: to jakość zdjęć. Każdy z Nas jest zadowolony ze zdjęć które wykona, tych naprawdę najlepszych z "serii": dnia / wyjazdu / jakiegoś wydarzenia... i na pewno są one najlepsze ale ... (znowu) jeśli porównamy je z bardzo dobrymi zdjęciami osób zajmujących się fotografią na co dzień i/lub zawodowo ... czar nieco pryska. Tak właśnie było i ze mną.
 
Celowo, jakiś czas temu, wziąłem udział w konkursie aby zostać ocenionym przez profesjonalistów. Dostałem parę miłych słów w ocenie mojego portfolio ale ... (znowu!) biorąc pod uwagę fakt, że wysłałem swoje (moim zdaniem) najlepsze, pod każdym względem, prace a także będąc realistą i wiedząc, że po zapłaceniu za udział każda "ocena" przesłanego portfolio będzie nieco komercyjna, wyciągnąłem właściwe wnioski.
 
Później znalazłem gdzieś w sieci ten link i nie nie, nie poddałem się. Tu nawet nie było próby porównywania się. Zrobiłem, a właściwie oddałem, tak to idealne słowo, oddałem po prostu miejsce tym właściwym. Aparat powędrował do profesjonalisty a mnie pozostał ten ze smartfona.
 
Dzisiaj: cholernie brakuje mi aparatu, jego ciężaru, ustawiania parametrów, szykowania w głowie pomysłu na zdjęcie, ustawienia się w terenie, komponowania ... i samych zdjęć. Odczuwam chyba jakiegoś rodzaju "ssanie" jak nałogowiec ale się nie złamię. Zamienie to na obserwowanie innych bez analizy a jedynie z czystą pasją i z zamiłowania do fotografii.
 
Reasumując i trochę będąc w zgodzie z Jackiem Kłosińskim, którego blog obserwuję. Trzeba się skupić na tym w czym się jest naprawdę dobrym / lub najlepszym. Szukam dalej.
 
 
 
Miłego dnia! Arek


poniedziałek, 5 marca 2018

patrzeć w górę

... nie pod nogi

 

Wczoraj odbywały się towarzyskie zawody "Murall Challenge" we wspinaczce. Byłem tam z córką. Startowała. Rozwaliła buta i stłukła palca o ścianę. Wspina się od 2 lat i dla mnie jest wielka. W tym sporcie a bardziej w tym światku nie wyniki i rywalizacja się liczą a samo wspinanie. Jest to jedyne środowisko jakie znam, w którym nie ma zazdrości (negatywnej), rywalizacji i walki o trofea (materialne). Nie ma prześcigiwania się na sprzęt, strój, gadżety ... w ogóle szpeje (jak sami mowią o sprzęcie). Jest tylko pokonywanie swoich słabości, własna siła i motywacja. Chęci.
 
Oczywiście jak wszędzie znajdą się i tu tacy co spacerują jak po Krupówkach w najlepszej odzieży i z najlepszym (czytaj ładnym i drogim) sprzętem na sobie, poobwieszani w nadmiarze ale ... poznać ich na kilometr. Ci którzy zasługują na uznanie i dokonują niemożliwego są prawie niewidoczni. Niezauważalni. Dopiero na ścianie pokazują co znaczą i jakie umiejętności, siłę i motywację mają. Jacy silni psychicznie są.
 
Nikt tutaj nie patrzy pod nogi a w górę ... Nie ma tu rozliczania się z tego co kiedyś ktoś ... gdzie i jak ... dla kogo i jak bardzo. Nie ma też oczekiwań ani zadośćuczyniania. Nikt nie liczy na czyjąś pomoc.
Jest za to bardzo dużo radości i pozytywnej energii. Skromności i pokory. Takiego pozytywnego nastawienia do wszystkiego. Sportowy "rywal" (strasznie to brzmi i jedynie teoretycznie) jest traktowany jak stary przyjaciel, za którego trzyma się kciuki, kibicuje, wspiera i motywuje: "Dawaj dawaj! Dawaj dawaj dawaj!" Bez względu na swój stan i swoje osiągnięcia.
 
Zazdroszczę.
 


sobota, 3 marca 2018

naturalnie ...

... słowo klucz



Dzisiaj ... premiera Fujifilm X-H1 w warszawskim Wonder Photo , Warsaw Tatoo Days i na dokładkę za ścianą Warsaw Motorcycle Show. Wiedziałem, że będzie ciężko "zaliczyć" te wszystkie miejsca jednego dnia. Zwłaszcza, że zaliczyć przestało być interesującym i chciałem tak pobyć, podotykać, pogadać i ... porobić zdjęcia. Pasja to fajna rzecz.

Nigdzie nie byłem. Nie nie, bez żalu. Nawet nie miałem ochoty. Siedzę i słucham Heavy bo  trochę ciężko jest. Naturalnie... normalnie... po prostu. Aby się poczuć.

Właśnie ... naturalnie. Co tu mamy? Tworzywa naturalne. Włókna naturalne. Kamienie naturalne. Zasoby naturalne... Zachowanie naturalne. 

Zielone rośnie wszędzie tam gdzie ma możliwość rosnąć. Fotosynteza ... Bardzo lubimy i chcemy przebywać na łonie natury. Przenosimy naturę do domu aby poczuć się lepiej, aby wprowadzić trochę życia w zimne ściany nawet najcieplej urządzonego domu. Ocieplamy i nadajemy powiewu powietrza i wilgoci w nasze domowe płuca. Zwłaszcza  że za oknem smog. I wreszcie ... zachowujemy się naturalnie jeśli da się zachowywać naturalnie. Nie możemy oczekiwać fajerwerków tylko dlatego, że chcielibyśmy je mieć.

wtorek, 20 lutego 2018

recenzja

Saal Digital

 

 
Uważam, że swoje prace (obojętnie jakiej jakości - sentyment jest ważny) należy drukować i przechowywać na półce aby ... w każdej chwili móc po nie sięgnąć i przypomnieć sobie, "przeżyć" raz jeszcze te chwile ... i towarzyszące im emocje.
Chwile, czas, życie szybko przemijają (za szybko) i często o nich zapominamy. O ludziach również. Papierowa, nie wirtualna, forma wspomnień (bez technologii i ekranu komputera) ma swoje zalety lub ... ja się starzeję. :D
Wczoraj otrzymałem fotoalbum przygotowany przez Saal Digital, firmę o której wspominał mi kiedyś Artur (pozdrawiam Cię serdecznie) a która znalazła mnie w sieci (nic nie dzieje się bez powodu). Ze względu na jakość i odmienność podejścia względem poprzednich firm, w których realizowałem swoje fotoalbumy postanowiłem zrecenzować tutaj usługę jak i produkt Saal'a.
 
1. Po pierwsze, zaletą dla mnie jest aplikacja Saal Design, która instaluje się na Naszym komputerze a dzięki temu wszystkie operacje na zdjęciach, w albumie czy innym produkcie oferowanym przez Saal Digital wykonujemy lokalnie, co oznacza szybko i bez przestojów, oczekiwania (na zakończenie transferu zdjęć na przykład). To duży plus, dla mnie. Aplikacja jest bardzo przejrzysta i intuicyjna. Zawiera wiele opcji dotyczących wyboru produktu, formatu tegoż produktu a w przypadku fotoalbumu okładki a nawet jej watowania, rodzaju papieru fotograficznego ... a skończywszy na możliwości opakowania prezentowego.
 
 

 
Po wyborze, zgodnie z Naszymi preferencjami, wszystkich "dodatków" do wybranego albumu, przechodzimy do ... setupu. I tutaj jakże miłe zaskoczenie. Mamy wersje dla opornych, profesjonalistów - czyli tych, którzy chcą mieć nad wszystkim kontrolę i nie dopuszczają ingerencji w ich prace nikogo z zewnątrz a także, co było moim wyborem, trochę "best know how" ale z moją modyfikacją i akceptacją na końcu. Co najważniejsze ... szybko i bardzo łatwo (opcja "one minute").
Nie zarzucam Was większą ilością print screenów ponieważ ... nie zdradzam know-how Saal Digital, nie ma ich aż tak wiele w aplikacji (nie jest przegadana)  i ... są tam również ceny a o tym się nie dyskutuje. To sprawa każdego z Nas - i nie mam zamiaru za żadne skarby zaglądać Wam do portfela. ;-)
Po akceptacji całego formatu jak i wszystkich dodatkowych opcji następuje zapisanie projektu (przechowywany jest w ramach aplikacji, pod wpisaną przez Nas nazwą) i po opłaceniu wysyłany jest do Niemiec do realizacji.
 
2. Co do samego produktu, fotoalbumu. Kolejne miłe zaskoczenie. Szybko dostałem informację o wydruku i wysłaniu przesyłki a kolejnego dnia informacje od firmy kurierskiej o dacie i wybranym miejscu dostarczenia produktu. Sam album był również bardzo elegancko zapakowany jak i zabezpieczony a wisienką na torcie była otulina z gąbki, w której był zapakowany (w kartonowym pudełku odpowiednim do formatu albumu). Dotarł więc do mnie bardzo szybko, bez rys i ... nie pozostawiając złudzeń co do profesjonalizmu firmy Saal Digital.
 






Powyżej sami możecie zobaczyć jak wygląda mój album z Saal'a.
 
Kolejny album wydrukuję z opisami jak i z większą dbałością o dobór zdjęć do odpowiednich formatów. Aplikacja Saal Design oczywiście to umożliwia i nawet podpowiada / ocenia jaka jest jakość zdjęcia do wybranego rozmiaru albumu i ... w moim przypadku następnym razem "lepiej zweryfikuję" czy zdjęcia robione smartfonem przy wietrze i deszczu na 3,5 st. Celsjusza są odpowiednie do zapełniania półtorej stronnicowego obszaru w albumie. Ale ... ponieważ nikt nie zabierze mi moich emocji, które miałem będąc na Nordkappie to jedynie szczegół, który przypomina mi jak ciężko było "tam" a z punktu widzenia albumu, szczegół o którym będę pamiętał na przyszłość, przygotowując album z pierwszej z dwóch wypraw na Bałkany. ;-)
 
Miłego dnia! 
 
dla zainteresowanych linki / kupony rabatowe na fotoksiążkę i fotoobraz

czwartek, 15 lutego 2018

Na koniec ... Europy

Rozmowa dla "pewnego" magazynu. Spisała: Małgosia Remisiewicz. Zdjęcia własne.

 
 
Na cel swojej kolejnej moto-wyprawy Arek i Maciek wybrali oddalony o 4 tysiące kilometrów Nordkapp. Łącznie w dwa tygodnie zjechali sześć krajów, wystawiając swoją odporność - ale i przyjaźń - na ciężką próbę zimna, wiatru i niemiłosiernego deszczu. Naszym bohaterom z ręki jadły fiordy, trolle i renifery (nie udało się jedynie zobaczyć upragnionego łosia w kamizelce odblaskowej).
 


 
Łącznie spędzili razem na drogach i bezdrożach 25 krajów Europy już ponad 50 dni. Co daje im wspólne przemierzanie Europy? - Zyskujemy spokój (na jakiś czas), oddech, ładujemy baterie. Bardzo cenię sobie ten moment, gdy pojawia się - szczera i prawdziwa - tęsknota za osobami, z którymi przebywamy codziennie, i uczucia, których w codziennym pędzie do siebie nie dopuszczamy - mówi Arek. - Każda nasza wyprawa to próba sił, charakterów, przyjaźni. Tym razem też mieliśmy chwile zwątpienia, ale zapomnieliśmy o nich szybko, gdy tylko osiągnęliśmy nasz wymarzony cel - wspomina Maciej.
 

 
Dwa (i trzy również - przyp. Arek) lata temu eksplorowali Bałkany, teraz wyprawili się na przeciwległy kraniec kontynentu. Dalej niż na przylądek Północny (Nordkapp) drogą lądową dostać się już nie da. "Nordkapp zdobyty! Chyba w najgorszych pogodowych warunkach - tym większa satysfakcja" - odnotował Arek w swoim dzienniku podróży 6 lipca 2017 roku.
 

 
Z dziennika pokładowego: 
  • 6575 km na dwóch kółkach,
  • 6 krajów: Szwecja, Norwegia, Finlandia, Estonia, Łotwa, Litwa,
  • 3 stolice: Oslo, Helsinki, Ryga.

 
Nordkapp to mekka podróżników i motocyklistów - rocznie na słynny fiord dociera 200 tys. osób - ale naszych obieżyświatów wizualnie najbardziej urzekły Lofoty. - Archipelag łączy w sobie całe zróżnicowane, majestatyczne piękno Ziemi: poszarpane szczyty gór, ciągnące się w nieskończoność plaże, głębokie fiordy. To jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie w życiu widziałem - mówi Arek.
 
Tym razem Arek i Maciej lącznie na dwóch kółkach zrobili 6575 kilometrów plus kilkaset kilometrów promami. Ich droga powrotna z Nordkappu wiodła przez Finlandię, Estonię, Łotwę i Litwę. - U Świętego Mikołaja wyprosiliśmy osobiście dla wszystkich naszych koleżanek i kolegów mnóstwo prezentów i spełnienia marzeń - zdradza Arek.
 
Pięć stopni w Lipcu, połączone z "ożywczą" ulewą, to wersja letnich wakacji dla prawdziwych twardzieli. Teraz Naszym kolegom marzy się "ciut" cieplejszy klimat, dlatego w marcu jadą na off-road do Hiszpanii. W planach są także Gruzja, Azerbejdżan i Armenia, a na kolejne okrągłe urodziny Arka - Australia.
 


  
Szczególnie polecane przez naszych obieżyświatów: 
  • Nordkapp (emocjonalnie),
  • Lofoty (wizualnie),
  • Helsinki,
  • Droga Trolli.




 

Dziękuję Małgosiu i jednocześnie bardzo serdecznie pozdrawiam.

Reszta zdjęć poniżej: